Krynica poprawności - cz. II

Zachowując krytyczny, "prawicowy" dystans, łatwo zauważyć pułapki zakładane w znaczącej ilości filmów. Od ośmieszania chrześcijaństwa po treści ocierających się o pedofilskie. O to została oskarżona internetowa wypożyczalnia przy okazji promocji nowego serialu "Gwiazdeczki". Bulwersujący dla wielu odbiorców okazał się opis nowej serii:
- "Amy, 11, becomes fascinated with a twerking dance crew. Hoping to join them, she starts to explore her femininity, defying her family’s traditions".
„Jedenastoletnią Amy zaczyna fascynować twerkująca grupa taneczna. W nadziei na dołączenie do niej zaczyna odkrywać swoją kobiecość i sprzeciwiać się rodzinnym tradycjom”.
Oburzenie wydaje się uzasadnione w kontekście tego, że mowa jest tu o jedenastoletnim dziecku! Kierownictwo Netflixa przeprosiło za taką formę opisu serialu, ale trudno tego nie nazwać w najłagodniejszej, młodzieżowej formie, że "pojechali po bandzie". Znana z show-biznesu forma szokowania dla zyskania zainteresowania, tym razem poszła zdecydowanie za daleko.
Po kilkutygodniowej penetracji wybranych pozycji oferowanej przez Netflix, każdy zdrowo zdystansowany i logicznie myślący odbiorca zauważy, że jest to przekaz z krainy "poprawności". W zasadzie, zaczynając oglądać dowolny serial możemy mieć prawie pewność, że głównym bohaterem będzie po pierwsze "bohaterka", najlepiej o ciemnej karnacji. Role miałkich i chwiejnych nieodłącznie przypisywane są białym mężczyznom. W zasadzie jedyną niewiadomą jest nie to czy, tylko kiedy główna postać okaże się lesbijką, ma się rozumieć tworzącą szczęśliwą i bezkonfliktową rodzinę, starannie i z miłością wychowującą swoje i adoptowane dzieci.
Funkcjonowało kiedyś powiedzenie: "Nie wierz nigdy mężczyźnie, bo to cukierek maczany w truciźnie". Trudno nie w tym zauważyć analogii do Netflixa, czego zapewne twórcy przysłowia nie byli w stanie przewidzieć. Ładnie wykonane, profesjonalne produkcje kuszą do oglądania. Warto jednak zachować ostrożność, brak czujności może zdrowo namącić w nieukształtowanych umysłach.
Przyznaję, że kilka seriali zaliczyłem i "strawiłem je" pozytywnie, pomimo nachalnych "poprawności". Jeden jednak przekroczył granice mojej tolerancji i będąc zmuszonym do zachowania psychicznej równowagi musiałem powiedzieć STOP. Tym wybitnym w swojej stachanowskiej poprawności wątpliwym dziełem był "Star Trek Discovery". W jednym z odcinków dzielna załoga przeniosła się do alternatywnej rzeczywistości gdzie "Święto-Poprawną Federację" zastępowało mroczne Imperium Ziemskie. W tym nieszczęsnym świecie zamiast ugładzonej do bólu Federacji istniał "ksenofobiczno-rasistowski twór". Po usłyszeniu tego genialnego zwrotu z pełnym spokojem i satysfakcją odetchnąłem i... wyłączyłem. I choć nie jestem ksenofobicznym rasistą, wolę już filmy o zombiakach, choć i tu pojawiły się idee zbratania ludzi z trupami ("Z Nation"). Gdybym był bardzo złośliwy, a przecież jest to cecha ledwie u mnie wyczuwalna, powiedziałbym że w Netflixie propagują nekrofilię. Ponieważ nie staram się nikogo niesłusznie oskarżać, więc to ostatnie potraktujmy czysto teoretycznie.
KONIEC
Zdjęcie pobrane z: https://pixabay.com/pl/photos/tv-zdalnego-strona-g%C5%82%C3%B3wna-netflix-5571609/
Autor: Tumisu.
Pixabay License.
Obraz skadrowany.
Komentarze (0)